Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Bene nati.djvu/175

Ta strona została przepisana.

— To nie facecye... do rozwodu z Teofilą pójdę... jak Bóg na niebie...
Tu jednak na osłupiałą i przestraszoną żonę popatrzył i aż wargi zaczęły mu latać od powstrzymywanego śmiechu.
— I z młodszą ożenię się, z ładniejszą, a zwłaszcza z mądrzejszą — dokończył.
— Floryan plecie... — zdołała nakoniec wymówić Kuleszyna.
— Wcale nie plotę i Teofilę upewniam, że jeżeli mnie w tym razie nie posłucha, coś złego zajdzie między nami... cokolwiek, ale złego! Bo to nie ładne facecye, komuś pochodzenie wypominać, ale po pierwsze: głupi zabobon, a po drugie: wielki grzech... daleko większy, niż w piątek i sobotę mięso jeść... Niechże Teofila lepiej już w piątki postu mi nie nakazuje, a głupią być przestanie i grzechu względem bliźniego swego nie popełnia...
Kuleszyna, wybornie męża znająca, spostrzegła, że z gniewu już ochłonął, i raz jeszcze do sprzeczki stanęła.
— Floryan o bliźnich mówi, a i Osipowicze, zdaje się, chrześcijanie tak jak my, jednak w nim bliźniego nie uwidzieli...
— Ot i powiedziała! Wiadomo, że nawet Pan Jezus nie zdołał wszystkich osłów i baranów w ludzi poprzemieniać! Ale co Teofili do tego? Byleby sama osłem, ani baranem nie była!
Tego dnia Jerzy przyszedł na wieczerzę o zwykłej porze, ale wyglądał wcale nie zwykle. Zmienionym był, nie na twarzy, która owszem od długiego chodzenia po lesie żywiej niż kiedy była zarumienioną, ale w obejściu się i postawie. Malowała się w nich niezwykła spokojność i obojętność; wydawał się więcej niż zawsze wyprostowanym i ze sposobu, w jaki powitał osoby, przy stole już zebrane, powiał chłód. Wyglądało to tak, jakby drugi lub trzeci raz zaledwie widział te osoby i nie ży-