Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Bene nati.djvu/186

Ta strona została przepisana.

od nas i nie okazuje tego wcale, aby naszej pomocy i przyjaźni potrzebował.
Aurelka twarz podniosła, ramiona z szyi ojca zdjęła i, plecami o ścianę oparta, włosami sobie łzy z twarzy otarła. Kiedy rozgarnęła i w tył odrzuciła włosy, twarz jej ukazała sie spłakana, ale zarazem bardzo zamyślona. Głową przecząco kilka razy potrząsnęła.
— On nie dla tej dziewczyny tak waryuje, — z zastanowieniem i zwolna mówiła — on takiej, co go tak łatwo na innego przehandlowała, długo ani pamiętać, ani żałować nie może...
— No, to cóż mu się stało do dyabła? — sarknął Kulesza.
Stali oboje w tak ciasnym kącie, że on, do stołu przyparty, ją wzajem do ściany przypierał i bardzo zblizka na nią patrzał. Zdziwił go tez wyraz dojrzany w oczach córki. Te oczy, zawsze tylko łagodne lub wesołe, teraz miały wyraz takiej roztropności i takiego głębokiego namysłu, jakiego, zdawało mu się, u nikogo jeszcze nie widział.
— No, no! W młodej dziecinie, nauka słynie! — szepnął.
A ona, bose stopy jednę na drugą zakładając i nagie ramiona u nawpół odsłoniętej piersi krzyżując, mówiła:
— On, nie z zawiedzionego kochania waryuje, ale z obrazy i z tego, że przez jednych ludzi skrzywdzonym wszystkim już przestał ufać... Ponieważ oni jemu wzgardę okazali, więc boi się i od innych jej doświadczyć, dla tego też oddalił się od nas...
— To głupi! — przerwał Kulesza.
Znowu przecząco wstrząsnęła głową.
— Nie, tatku, on nie głupi jest, tylko bardzo ambitny.
Kulesza uderzył się dłonią w czoło.
— A prawda! a pewno! To, to, to! ambicya obrażona! Temuż to tak przedemną rodziców swoich wymawiał! Tak jest. Prawda. Ja i nie zgadłem tego, a ty zga-