Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Bene nati.djvu/190

Ta strona została przepisana.

chodząc, znakami opatrywał te, które nazajutrz wycinanemi być miały. Czynił to w milczeniu, prędko, jakby co rychlej pozbyć się chciał roboty, poczem, chwilę jeszcze z dwoma leśnikami półgłosem porozmawiawszy, skierował się w inną stronę. Kulesza zaszedł mu drogę.
— Pan Jerzy do domu już wraca?
— A tak; spodziewam się, że ktokolwiek z domu przyjedzie dziś do mnie, i chciałbym na tę porę być już u siebie.
Rzekłszy to, miał już Kuleszę ominąć, ale ten go zatrzymał:
— Kiedy pan do domu, to i ja także. Po to tylko tu przyszedłem, aby z panem na osobności pomówić... a w lesie osobnosć lepsza, niż w domu, gdzie ktokolwiek zawsze przeszkodzić może.
Mówiąc to, pilnie przypatrywał się młodzieńcowi i po raz pierwszy spostrzegł zmianę, która w nim zaszła: przychudł i ściemniał. Usta miał zamyślone, z pod spuszczonych powiek patrzał w ziemię. Były to te same rysy kształtne i niszczącem dłutem czasu jeszcze nie nadwerężone, lecz życie położyło już na nich pierwszą chmurę, która przyćmiła ich blask i świeżość. Jeżeli boleść wgryzie się w nie i przejmie je swoim jadem, wkrótce zmienią się do niepoznania.
Kulesza pomyślał:
— Teofila miała racyę: zmizerniał. Zgryzota, a do tego codzień groch i kartofle na obiad!
Jerzy zaś, nie podnosząc oczu, zapytał:
— A o czem pan ma ze mną do pomówienia? Może o tem drzewie do reparacyi budynków?
Głos jego zmienił się także. Trochę szorstki był, trochę leniwy.
— Mówienie o drzewie osobności nie potrzebuje, — żywo odparł Kulesza. — Moje mówienie z panem wcale o czem innem będzie. A oto o czem: czy pan mnie i moją familię za dzikie zwierzęta poczytujesz, albo też sam sie-