Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Bene nati.djvu/192

Ta strona została przepisana.

— Wiem, wiem! — powtórzył Kulesza — a jakże! Dla tej przyczyny odstrychnąłeś się od naszego domu, dla tejże i rodziców swoich wczoraj przedemną wysławiałeś! Oho! chcesz, abym powiedział, coś sobie wtenczas myślał? A ot, coś myślał: „Masz wiedzieć, kpie szlachcicu, że choć mnie ludzie za pochodzenie moje sponiewierali, ja go nie wstydzę się, owszem, wysławiam, a was bałwanów, znać nawet nie chcę!“ Może nie prawda? Powiedzże nie prawda? zełżyj!
Jerzy uśmiechnął się. Niepodobna było, choćby najsmutniejszemu człowiekowi, nie uśmiechnąć się z gestów Kuleszy i gosu, którym myśli Jerzego przedrzeźniał.
— Łgać nie będę — rzekł — zupełnie tak, jak pan mówi, nie myślałem, ale że względem pochodzenia mojego nigdy Judaszem nie zostanę i że go wcale nie mam za gorsze od innych, to jest prawda. A czemże ono gorsze? Nie od złodziejów, ani inszych zbrodniarzy pochodzę, ale od takich, którzy w pocie czoła dostarczali chleb sobie i drugim. Ojciec mój, prosty człowiek, często nawet w łapciach chodzi, bo go nie zawsze stać na buty, ale przez to samo co w życiu swojem przepracował i przecierpiał, wart każdego inszego poczciwego człowieka, choćby na największych wysokościach urodzonego.
Podniósł głowę, rozbłysłym wzrokiem przed siebie patrzał.
— Masz racyę, masz racyę — potwierdził Kulesza — kto z nas gorszy, a kto lepszy, i czyi ojcowie byli gorsi, a czyi lepsi, Bóg niech sądzi, Bóg niech sądzi... wszystkich zarówno ojciec...
Jerzy, może szczerością Kuleszy rozgrzany, może też to, co go dręczyło, wypowiedzieć nakoniec pragnący, mówił dalej:
— Jak ja do tej dziewczyny przywiązany byłem, jak mnie serce rozdarło się, gdy przekonany przez nią samą zostałem, że ona nie tyle warta, ile ją ceniłem; ile razy przez te kilka dni ona ukazywała się mnie i we