Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Bene nati.djvu/196

Ta strona została przepisana.

a od nas wszystkich jak leśny odyniec stroniłeś? — z tryumfem zaśmiał się Kulesza.
Ale Jerzy na pytanie jego nie odpowiedział. Z posępnym blaskiem w spuszczonych oczach zamyślił się znowu.
— Aha! — nagle wybuchając, zawołał — żebym ja mógł jakim sposobem pomścić się za tę obrazę, którą oni mnie wyrządzili, zdaje się, że wąż jadowity wypadłby ze mnie! Już parę razy blizki byłem tego, aby do Tołłoczek pojechać i Osipowiczowi z łeb z fuzyi wypalić, ale powstrzymywało mnie, po pierwsze: zbrodniarzem być nie chcę, a po drugie: ona mogłaby sobie pomyśleć, że ja o nią, choć mnie na innego przehandlowała, tak dbam, że sumienie i wolność moją niżej od niej stawię... Ale żebym mógł jaki sposób wymyśleć, żebym mógł... aby pokazać im, żem od nich nie gorszy, a jeszcze lepszy, że i o nich i o nią tyle dbam, ile o ten śnieg, który w przeszłym roku padał...
Zakipiał cały, ogień buchnął mu z oczu, a suchą gałązką, którą był sobie z drzewa ułamał, tak o krzak jakiś uderzył, że złamała się na drobne szczęty. Kulesza uśmiechał się pod wąsem; parę razy z ukosa na niego zerknął, aż półgębkiem wymówił:
— A no, to klin klinem wybij... zakochaj się w drugiej i...
Chciał coś jeszcze powiedzieć, ale powstrzymał się z widocznem wysileniem, bo wszelkie przemilczenie i ukrywanie myśli ogromnie trudnem mu było. Jerzy z uniesienia ochłonął, pobladł, ręką znów gest zniechęcenia uczynił.
— Kiedyż bo ja wcale już nie wiem, czy prawdziwe kochanie jest na świecie, albo też każde oszukaństwem tylko być musi — rzekł z cicha.
— Toś głupi! — nagle wybuchnął Kulesza i z niezwykłego rozszerzenia się jego oczu, zarówno jak z roz-