Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Bene nati.djvu/208

Ta strona została przepisana.

nikiem, samodziałową kołdrą przykrytym, i z dostatnią czystą poduszką; nad nim, obok kilku jaskrawych obrazków, wisiały skrzypce. Zresztą, oprócz starego stołu, na którym stała lampka i leżało parę książek w zniszczonych oprawach, zydelka, paru stołków, nic tam nie było i prawie nic zmieścić-by się nie mogło. Podłogę, z gliny ubitą, wysoki próg, w wązkich drzwiczkach położony, przedzielał z kuchenką, w której palił się w piecu mały ogień i stały przed ogniem dwa niewielkie garnki. Jedynym zbytkiem tego ciasnego i ubogiego wnętrza były dwa dość duże okna, w spore i czyste szyby zaopatrzone, a jedyną ozdobą — umieszczone przy nich rośliny. Wcale nie dużo ich było: okwitająca już pelargonia i w pełni rozkwitły heliotrop, rozłożyste geranium i dwa mirty, które, nie mieszcząc się w oknie, na stołkach przy niem stały, całe w słońcu, którego południowe blaski z za zielonych liści sypały na glinianą podłogę deszcz złotych kółek i esików. Cisza tu była wielka, czasem tylko ogień w kuchence zatrzaskał i od strony Osipowicza dochodziło zgłuszone oddaleniem, rytmiczne stukanie cepów.
Salusia, uśmiechnięta, cała w słonecznej smudze, obu rękoma obejmowała wazonik z heliotropem i z całej siły wciągała w siebie zapach drobnego, bladego kwiatu.
— Salusi podoba się mój heliotrop? — usłyszała za sobą przyciszone pytanie — to niech go sobie Salusia na nowe gospodarstwo weźmie.
Gabryś stał za nią w kapocie już i w butach z odpadającemi podeszwami.
— Niechże Salusia mirty zobaczy.
— Prawda, Gabryś ma teraz dwa mirty, dawniej przecież miał tylko jeden!...
Delikatnie dotykając palcami drobnych listków mirtowych, z uśmiechem mówił:
— A tak; ten starszy zasadziłem dziewięć lat temu, kiedy Salusia niedorosłą jeszcze była, myśląc sobie, że jak raz na tę porę wyrośnie, w której Salusia za mąż