Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Bene nati.djvu/209

Ta strona została skorygowana.

wychodzić będzie. Ale potem, cościś trzy lata temu, zasadziłem drugi, aby Salusia dostatnio go miała na ślubny wianuszek i bukieciki dla asysty...
— To Gabryś umyślnie dla mnie te mirty hodował?
— A jakże! — odpowiedział z takiem zdziwieniem, jakby przypuszczenie, że mogło być inaczej, wydawało mu się zupełnie dzikiem i niesłychanem.
Dziewczyna, kręcąc się po izdebce, szczebiotała:
— U Gabrysia jest ładnie, ciasno, ale ładnie, bo czyściutko, i kwiaty przyozdabiają. A czemu Gabryś jeszcze ptaków jakich, szczygłów lub czyżyków, w klatce nie trzyma? Wesoło byłoby, żeby sobie pośród tej zieloności szczebiotały.
— Nie mogę, żałuję — odpowiedział. — Ptakom w klatce męka okropna. I na co? Pod dachem kryje się przed zimą mnóstwo wróbli; ja im poślad przez okno sypię... kiedy wysypię, to zlatują się prawie chmurą i dawaj ziarnka w plewach wyszukiwać, chwytać, nawzajem sobie odbierać... czysta pociecha! Prawie jak pośród ludzi! Ale nasycone odlatują i może po swoich ukrytych gniazdach dziękują tej ręce, która je nakarmiła.
Salusia, wąchając kosmate liście geranium, zaśmiała się.
— W takim razie, wróble są lepsze od ludzi, którzy Gabrysiowi nigdy, zdaje się, nie dziękują za to, że dla nich się ze wszystkiego ogołocił. Słyszę, brat to nigdy Gabrysia nie odwiedza, a synowczyki jeszcze i naigrawają się ze stryja!... Czy to prawda?
— A prawda! — odpowiedział i ręką machnął, gdy zaś ona odwróciła się od wazonów, śpiesznie zauważył:
— Salusia piesków moich jeszcze nie widziała.
Drzwi od sieni otwierając, zawołał.
— Sargas! Wilczek!
Dwa kudłate kundelki do izdebki wpadły i, wesoło kitami wywijając, zwijać się zaczęły około jego wysokich zrudziałych cholew. Salusia ku sobie je przywoływała, Sagasa zwłaszcza, który był stary i swawolił z nią