Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Bene nati.djvu/213

Ta strona została przepisana.

— Jeszcze niewiadomo! — sarknęła i, nagle odwracając się od okna, mowić zaczęła:
— Żebym ja choć jaką wiadomość o nim miała! żebym choć cokolwiek o nim posłyszała! Boże mój, Boże, jak ja przyjazdu Końcowej czekam... Może już jutro, albo pojutrze przyjedzie! Tak jej czekam, jak nigdy niczego nie czekałam!
— A na cóż Salusi Końcowa potrzebna?
— Gabryś głupi i nic nie rozumie! Ona pewno cokolwiek o nim wie, a może go i widziała, może on i przyjeżdżał do niej, ażeby dowiedzieć się, co to takiego stało się ze mną i z nami obojgiem... Oj, co to stało się? co to stało się? ja i sama tego nie wiem i nie rozumiem...
Z załamanemi rękoma stojąc, osłupiałemi, nieruchomemi oczyma zdawała się coś lub kogoś zapytywać o zagadkę swojego losu i swojej boleści. Boleść pogięła w zmarszczki jej zazwyczaj gładkie jak marmur czoło i kąty ust drobnych w dół opuściła.
Gabryś w obiedwie dłonie głowę ujął i, kołysząc się na obie strony, zcicha szeptał:
— Jezus Marya! Jezus Marya! cóż z tego będzie? cóż z tego będzie?
Nagle zerwał się, do kuchni wybiegł i wrócił, niosąc spory garnek, z którego łyżka drewniana sterczała i który na stole postawiwszy, nieśmiało prosić zaczął:
— Może Salusia zje troszkę bobu... może zje... dawniej bardzo bób lubiła, no, zjedz troszkę... pamiętasz, jak kiedyś często do mnie na bób przychodziłaś? zjedz i teraz, no, zjedz!
— Nie chcę, niech Gabryś mnie swoim bobem nie dokucza! — rzucając ramionami, sarknęła i nadąsana na stołku usiadła. — Jednak, myślała, ludzie prawdę mówią, że Gabryś jest głupim. Przyszedł mu też ten bób do głowy, kiedy mnie tak smutno, tak smutno, tak źle! Przecież ja wiem, że u Cydzika nie bób, lecz jakie tylko ze-