Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Bene nati.djvu/216

Ta strona została przepisana.

po kostki grzęzła w śniegu. Szła prędko, zamaszyście, z podniesioną głową, z oczyma dumą i zadowoleniem rozbłysłemi. Mówiła głośno, żwawo odcinała się na zaczepki, żarty i komplimenty, rozbawiona, dumna. Jednak, zdarzało się nie rzadko, że po przetańczonym kontredansie lub krakowiaku liczne i hałaśliwe towarzystwo w obszernej, prawie pustej i jedną lampką słabo oświetlonej izbie zgromadzone, spostrzegało nagle jej nieobecność. Niepostrzeżenie dla wszystkich, w połowie zabawy znikała, pogoni bojąc się, jak strzała przebywała okolicę i na braterskie podwórko wpadłszy, zdyszana opierała się o płotek. Gdyby ją aż tu ścigano, gotowa była płotek przeskoczyć i skryć się w chacie Gabrysia. Nie ścigano jednak przez urazę lub przystojność, a ona długie kwadranse z łokciami o płotek opartemi i twarzą w dłoniach stała i myślała.
Czasem, nie codzień, ale czasem, Gabryś w swojej chałupie na skrzypcach grał. Z za dwu sporych i blado połyskujących okienek, wydobyłały się przewlekłe melodye różnych starych pieśni: „Tam na błoniu błyszczy kwiecie“, albo „Idzie żołnierz borem lasem“, albo jeszcze „Poleć motylku, poleć tam dalej“. Powiewy wiatru porywały tony tych melodyj i niosły je nad owiniętemi w śniegi dachami, nad domami uciszonemi, w których jedno po drugiem gasły światła, przez szumiące zlekka sploty gałęzi, aż na drogę wybojami powyżłabianą, biegnącą brzegiem rozłogu, mętnie i zda się bezgranicznie bielejącego w ciemności. Z innego końca okolicy, tym jakby na spotkanie, nadlatywały dźwięki wcale inne, skoczne, wesołe, przy których późno w noc, gdy starszyzna twardo już spała i okna wszystkich domów pogasły, młodzież na hurbę zebrana kręciła się w polce, lub hołubce w krakowiaku wybijała. Salusia, twarz zakrywając dłońmi, pod gwiazdami czy pod chmurami, w grubym zmroku, w powiewach wiatru, w lecących powietrzm tonach muzycznych, u płotka stojąc — płakała.