Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Bene nati.djvu/229

Ta strona została przepisana.

zdaleka sobie przedstawiać, następowała na nią, pleców jej dotykała. Oj, oj! już za tydzień! Wyraźnie słyszała za sobą stuk zamykających się drzwi i brzęk zapadającej klamki. Za temi drzwiami pozostawał Jerzy; ta klamka zamykała ją sam na sam z Cydzikiem. Czuła cierpnięcie skóry na plecach i chwilami taki strach, że aż nogi jej drżały, aby z zagrody wylecieć i lecieć prosto przed siebie, niewiedzieć dokąd, dokądkolwiek, gdzie oczy poniosą... Ej nie, myślała, to nie może być za tydzień. Niech tam już sobie będzie później, owszem, niech sobie będzie, ale później, później, nie tak już zaraz! Żeby to ślub odłożyć... trzeba koniecznie odłożyć, ale jakim sposobem? Wszystko już przygotowane, umówione, goście weselni zaproszeni. Uprzeć się, powiedzieć, że ona inaczej nie chce i nie zgodzi się, jak tylko, ażeby ślub odbył się po Wielkiejnocy? Będzie okropna kłótnia i zawierucha w domu. Konstanty chyba ją wybije, ludzie na języki wezmą, Cydziki zaraz z gniewami, z żalami wystąpią. Co tu robić? Myślała, myślała, i nic wymyśleć, na nic jeszcze odważyć się i zdecydować nie mogła, aż raz, dla siebie samej niespodziewanie, gdy, u okna świetlicy nowe koszule sobie szyjąc, sam na sam znalazła się z bratem, głowę z nad roboty podniosła i przemówiła:
— Kostuś, a żeby to mój ślub do wiosny odłożyć?
Powiedziała to bez żadnego uprzedniego zamiaru, tak bardzo pod wpływem pracującego w niej instynktu, że aż zdziwiło ją brzmienie własnego głosu i wydało się jej, że nie ona, ale kto inny słowa te wypowiedział. Konstanty, który wybierał się do stodoły, na środku świetlicy stanął.
— A toż co? a toż dla jakiej przyczyny? — zapytał.
Nie patrząc na niego, z cicha szepnęła:
— Po Wielkanocy tak pięknie będzie, zielono...
— U ciebie samej zielono w głowie, a i wróbli też tam skacze co niemiara! — żartując jeszcze, odrzekł Konstanty i ku drzwiom zmierzał, ale ona zerwała się z sie-