Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Bene nati.djvu/233

Ta strona została przepisana.

topić się z duszą i ciałem, jakby ogłuszyć się nią pragnęła.
Całe dwa dni zeszły jej na tej ciężkiej i nieustannej pracy; przez całe dwa dni nikt słowa wychodzącego z ust jej nie usłyszał. Ponura i milcząca była jak grób; oczy jedne zdawały się w niej żyć, rozmyślać, tęsknić, rozpaczać. Pancewiczowa, która wcale nie lubiła milczeć, ze złością przezywała ją sępem i mruczydłem; Konstanty ręką lekceważąco machał i śmiał się:
— Panieńskie fochy przedślubne! Babskie bzdurstwa, głupi byłby, ktoby dbał o to! fiu, fiu! fiu, fiu!
Pancewicz, mądrze żółtemi brwiami ruszając, z powagą prawił:
— Na to skromność panieńska przez Boga jest stworzona, aby panny po swoim wianeczku, i nie utraciwszy go jeszcze, lamentowały!
Gości w domu nie bywało przez te dni żadnych, bo kawalerów, którzy według zwyczaju w odwiedziny przychodzili, Salusia, ze stosami mokrej bielizny w gołych rękach, popędliwie odprawiała.
— Proszę tu teraz nie przychodzić! Teraz ja na zbijanie bąków czasu, ani też ochoty wcale nie mam!
Kilka razy na dzień przed dom wybiegała i, machinalnie ręce fartuchem ocierając, na drogę patrzała. Dlaczego ta Końcowa już nie przyjeżdża? Czekała jej, jak kropli wody w pragnieniu, jak promyka nadziei w rozpaczy, i doczekać się nie mogąc, parę razy do chaty Gabrysia wpadła z wołaniem:
— Gabryś, czemu ta Końcowa nie przyjeżdża?
A gdy on za każdym razem dziwił się i zapytywał: na co jej ta siostra tak bardzo potrzebna? — odkrzykiwała: Gabryś głupi, Gabryś nic nie rozumie! — i, trzaskając za sobą drzwiami, z powrotem do balii leciała; Gabryś zaś długo, jak do miejsca przykuty, stał z wyrazem zmartwienia i coraz większego zakłopotania na długiej, żółtej, kościstej twarzy.