Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Bene nati.djvu/234

Ta strona została przepisana.

Doczekała się nakoniec i wnet po wejściu do domu tej najmilszej siostry, salopę i chustkę prawie z niej zerwawszy, ze śmiechem i płaczem rzuciła się jej na szyję. Potem pozostania z nią sam na sam tak niecierpliwie czekała, że na ślubny strój, który Końcowa przywiozła jej w prezencie, zaledwie parę razy rzuciła okiem. Nakoniec, kiedy Końcowa naprzeciwek wyszła i w przywiezionym z sobą kuferku czegoś szukać zaczęła, Salusia na palcach za nią wbiegła, niespokojnie spojrzała dokoła i, na ziemi przy niej przysiadając, zaszeptała:
— Anulka, gadajże, co się z nim dzieje? Co on tobie mówił? Czy bardzo desperuje? Czy okropnie na mnie narzeka? Czy zmizerniał? A co ty jemu powiedziała?
— Kto? komu? — bardzo zajęta wydobywaniem czegoś z kuferka, z roztargnieniem zapytywała Końcowa.
— Kto? komu? — przedrzeźniała ją Salusia — Jezus, Marya! jacy wy wszyscy niedomyślni! No gadajże, Anulka, jeżeli Boga kochasz, gadaj! ty o nim pewno wszystko wiesz, on do ciebie pewno przyjeżdżał...
Mówiła jak w gorączce, oczyma pożerała siostrę, która nakoniec domyśliła się: o kogo i o co jej chodzi.
— W imię ojca i syna — żegnając się, zaczęła — a jaż zkąd mogę cokolwiek o nim wiedzieć? a jaż jakim sposobem...
— Jakto zkąd? jakto jakim sposobem? czyż on do ciebie nie przyjeżdżał?
— Ani go widziały moje oczy, ani oczekiwałam jego przyjazdu, ani on też o przyjeździe pewno nie myślał!
— Nie myślał! — jak echo powtórzyła Salusia i dalej zapytywała:
— Ale list to najpewniej od niego miałaś!
— Ani mru mru nie odezwał się do mnie!
— Nie odezwał się!
Ręce jej, jakby czemś uderzone, w dół opadły.
— No, to gadajże przynajmniej, co o nim słyszałaś?