Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Bene nati.djvu/240

Ta strona została przepisana.

— Czego?
Tajemniczym gestem palca przyzwał ją do kąta, w którym stał, a gdy zaciekawiona, stanik zapinając, zbliżyła się, szeptać zaczął:
— Niech pani Pancewiczowa dobrze popatrzy na Salusię i zobaczy, jak ona wygląda i do czego zrobiła się podobna...
— Albo co? — niecierpliwie spytała.
— A to — szeptem zawsze odpowiedział — że ja pani Pancewiczowej, jako starszej siostrze, mowię i ostrzegam, aby, broń Boże, jakie nieszczęście z tego nie wyniknęło.
— Jakie nieszczęście? z czego? — rozczesując ogromne czarne włosy, z zapytaniem wtrąciła się Zaniewska.
— Dla Salusi, z tego małżeństwa. Ona Cydzika nie chce, a tamtego odżałować...
Obie siostry zakończyły:
— Co Gabryś plecie? czego Gabryś tu przyszedł, czas nam darmo zabierać! Niech Gabryś ze swoją głupotą...
— Ja głupi — przerwał — to prawda. Jednakowoż niektóre rzeczy może lepiej od rozumnych postrzegam i pani Pancewiczowej, równie jak pani Zaniewskiej, mówię, że ślub Salusi odłożyć trzeba, albo i ze wszystkiem Cydzika odprawić...
— A Gabrysia na jego miejsce postawić przed ołtarzem?
— Aby dobrana para była! — obie zadrwiły, a jemu, jakby wszystka krew do twarzy się zbiegła, tak poczerwieniał. Jednak, na drwiny nie odpowiadając, głośniej, niż mówił przedtem, dokończył:
— Bo ona nie ze wszystkiem taka, jak insze, ona swoją wolę i śmiałość ma, jej bieda jaka stać się może, a na sumienie familii grzech padnie.
— No, to niechaj pada, a Gabryś niech już sobie ztąd idzie, bo my na gadanie z głupimi czasu nie mamy — odpowiedziała Pancewiczowa. A Zaniewska dodała: