Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Bene nati.djvu/247

Ta strona została przepisana.

mość męzkich praw przerzucała. Znowu przysunął się do Salusi i, rękę jej chwytając, zaszeptał:
— Przecież jutro już ślub nasz będzie... to dziś można choć pocałować...
I rozpłomieniony, natarczywy, wprost darł się do twarzy jej, do ust, rękę jej w palcach gniotąc tak, jakby miał ją zmiażdżyć. Lecz ona także nie była istotą słabą i, z bolącego uścisku rękę wyrwawszy, napastnika odepchnęła:
— Jeszcze my nie po ślubie! — zawołała — jeszcze niewiadomo!
Cydzik jednak, rozgniewany, w mowę jej wpadł. Zaindyczył się, trochę nawet w boki się wziął, i przymrużonemi oczyma patrząc na nią, mówił:
— Jakto niewiadomo? owszem, wiadomo, że Salusia jutro moją żoną zostanie i co każę, to będzie robiła, bo przed ołtarzem posłuszeństwo zaprzysięgnie!
Teraz ona z bladej zrobiła się czerwoną i oczy jej zaiskrzyły się, jak dwa żużle.
— A niedoczekanie twoje, abyś ty miał moim panem być i swoją wolę na mnie wywierać! — krzyknęła.
Zrywając z palca obrączkę, głosem od szybkiego oddechu stłumionym, wrzasnęła:
— Na, masz! Za swoje bogactwo inszą niewolnicą kup! Między nami — już po wszystkiem!
Cisnęła na niego złote kółko, które, u nóg mu upadłszy, potoczyło się przez izdebkę i pod łóżkiem Konstantego zniknęło. Cydzik miał teraz minę człowieka spiorunowanego przestrachem i zmartwieniem. Z ozwartemi usty, żałośnym wzrokiem ścigał obrączkę, aż gdy zniknęła, do łóżka podszedł, ukląkł naprzód, potem, jak długi, podeszwami do góry wyciągnął się na ziemi i całą głowę, a także obie ręce, pod łóżko wsunąwszy, jął obrączki szukać, palcami po podłodze grabiąc. Salusia, z wyrazem niewysłowionej urągliwości na twarzy, przez chwilę na niego patrzała, aż tysiące dumnych, wzgardliwych błyskawic wyrzucając z oczu, zaśmiała się długo, głośno, po-