Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Bene nati.djvu/255

Ta strona została skorygowana.
VI.


Switanie dnia znalazło ją więcej niż milę od Tołłoczek oddaloną, wspinającą się po szerokiej drodze na dość wysoką górę. Nie była jeszcze ani trochę zmęczona, szła raźnie, a gdy z rzedniejących mroków nocnych przydrożne drzewa i białe za niemi pola w dość wyraźnych już zarysach wychylać się zaczęły, przystanęła, chustkę z twarzy odgarnęła i rozejrzała się dokoła.

Jak daleko słuch i wzrok sięgnąć mogły, panowała tu ogromna cisza i pustka. Słychać było tylko lekki przedporankowy wiatr, muskający wierzchołki drzew i zaspy polnych śniegów, a wychylający się z mroków świat, z zakrytemi jeszcze krańcami, podobnym był do białawego, bezbrzeżnego morza, którego najlżejsze drgnienie życia nie poruszy. Nic, tylko dwa rzędy nagich drzew przy drodze, za niemi to białawe, martwe, nieruchome morze, z cie-