dwa w swojem życiu, dzieckiem jeszcze będąc, i później, na festywy z kompaniją chodziła! Czegoż więc się bać? O tamte ostatnie dwie mile zapyta się w miasteczku, i w mig je przeleci. Najgorszą byłoby rzeczą, gdyby znajomych jakich na drodze spotkała, którzyby mogli zabawić ją, albo o niej dać znać do Tołłoczek. Lecz nie bardzo spodziewa się tego: zimową porą ludzie nie tak to bardzo się ruszają, a jeżeli kogo idącego lub jadącego z oddali usłyszy, na wszelki wypadek chustką tak twarz zasłoni, aby nikt poznać jej nie mógł. Czegóż więc się bać?
Była już u wierzchołka góry; ogromne, suche ramiona młyna sennie, zwolna, bez najlżejszego szelestu poruszały się prawie nad jej głową. Stanęła. A! wszak to młyn Gabrysiowego szwagra. Siostra Gabrysia z kilkorgiem małych i dorastających dzieci mieszka w tej chatynce, która w pobliżu młyna, tuż przy drodze, wśród nizkich opłotków, prawie w trzeciej części śniegiem zasypana stoi i śpi. Wygląda, jakby spała, bo za dwoma białemi od mrozu okienkami panuje zupełna cisza; drzwi, na których progu leży wałek śniegu, szczelnie zamknięte, dwa drzewa nawet pośród opłotków stoją nieruchome. Jednak, kto wie, czy wszyscy śpią tam jeszcze? Może gospodyni obudziła się i zaraz wyjdzie z chaty, z wiadrem w ręku, po wodę do studzienki, której żóraw szary i wysoki sterczy jak pochylony nieco dziób śpiącego ptaka? Może młynarz nocował w młynie i zaraz z niego wyjdzie, aby po rozgrzanie się i posiłek zajść do chaty? Znają oni ją dobrze, zdawna, i żeby nie wiedzieć jak twarz osłaniała, po figurze i chodzie poznać mogą. Trzeba młyn i chatę Gabrysiowej siostry zdala obejść! Ale jak? Ej, co to trudnego? Ot ścieżyna nieduża, jednokonnemi saneczkami ujeżdżona, pomyka w pole; po przeciwnej młynowi stronie gościńca półkolem jakoś bieży. Pewnie ona którędyż napowrót do gościńca przyprowadzi, a jeżeli i nie przyprowadzi, gołem polem do niego do-
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Bene nati.djvu/257
Ta strona została przepisana.