Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Bene nati.djvu/258

Ta strona została przepisana.

brnąć będzie można. Teraz, gdyby i bród, albo rów jaki na drodze się znalazł, łatwo go przebyć, bo wszelkie wody na świecie lodem stoją.
Z gościńca na boczną, niedużą dróżkę zbiegła i szła już czystem, pustem polem, nawet bez drzew przydrożnych, kręto posuwając się po krętym szlaku wyżłobionych przez sanie kolein.
Pod niebem i w powietrzu robiło się coraz widniej; jeszcze parę gwiazdek małych śród ruchomej krepy obłoków błysnęło i zgasło; natomiast w ciszy zawsze takiej, że nie przerywał jej nawet najlżejszy szczebiot ptaka, ani najmniejszy szmer przypadłego do ziemi wiatru, na wschodniej stronie nieba powstała i zwolna rozszerzała się, rosła, rubinowa wstęga jutrzenki. Blaski tego ognia, z za świata jakby wybuchającego, rzuciły się na śniegi i popłynęły po nich jak różowe rzeki i jeziora, oświeciły kilka dalekich drzew polnych, tak, że wyglądały one jak wyrastające z alabastrów koronkowe słupy rumianej światłości, — i wreszcie drżące promyki położyły na wierzchołku krzyża, który nad szerokiem, nagiem, milczącem polem rozpinał ramiona wysokie, nagie, milczące.
Salusia przystanęła znowu i zapatrzyła się na jutrzenkę oczami, które zrazu uśmiechnięte i zachwycone, powoli zachodzić poczęły łzami. Otóż i na dobre rozpoczął się już dziwny i najważniejszy dzień jej zycia! Dziwny, — bo po raz pierwszy, odkąd żyje, ona, dziecko chaty dostatniej i rodziny licznej, znajduje się bez dachu, bez osłony, bez nikogo przy sobie, swego, czy obcego, sama, samiutka jedna, pośród tego wielkiego, ciszą i samotnością tylko dyszącego świata; najważniejszy, — bo od tego jak się zakończy, zależy całe jej życie.
U stóp krzyża leżał duży gładki kamień. Może w innych, łagodniejszych porach roku ludzie siadywali tu, modlili się, dumali; teraz na okrywającym go śniegu widać było ślady chodu wielkiego ptaka, czy może małego zwierzątka — ślady, które starła klękająca na kamieniu Salusia.