do końca lasu, zkąd dwór, mniej już, niźli o wiorstę, jak na dłoni da się widzieć.
Poszła i w prędce zajęło ją i trochę zabawiło stado kawek, które, z ogromnym łopotem skrzydeł, tuż przy drodze, na pole zleciały. Wszystkie stworzenia lubiła bardzo, ptaki więcej jeszcze, niż inne, to też i tym, idąc nieco wolniej, przypatrywała się z zajęciem, jak pociesznie i ładnie wyglądały, rozsypane na śniegu, czarne jak smoła, z popielatemi na szyjach obróżkami. Nie zazdrościła już im skrzydeł. Po co jej skrzydła, skoro ma silne i wypoczęte nogi, które wprędce już zaniosą ją tam, gdzie znaleźć się pragnie!
Przy trzech krzyżach jednak silnie i smutnie uderzyło ją wrażenie, zupełnie nowego dla niej widnokręgu. Natura stawała się coraz więcej niepodobną do tej, śród której urodziła się i wzrosła. Dziecię stron bezleśnych, małemi, ale częstemi wzgórzami sfalowanych, znała dotąd małe tylko brzeźniaki i olszynki, po mokrych łąkach rozsiane, albo rzadkie sosnowe zarośla, obrastające piaszczyste wzgórza. Teraz gładka jak stół płaszczyzna, pośród której się znalazła, nadewszystko zaś pas lasu, który ciemną, z obu końców niedoścignioną dla oka ścianą, niedaleko już przed nią stanął, wionęły na nią smutkiem. Wszystko tu insze! — pomyślała, — wszystko inaczej! — i uczuła tę samą żałość, która ją była zmusiła do powrócenia od wrót podwórka ku rodzinnemu progowi i do złożenia na nim pocałunku. Obróciła się też twarzą w stronę, z której przybywała. Tam, w tamtej stronie, tak daleko, że ani zajrzeć, ani dosłyszeć niepodobna, na bezleśnym rozłogu stoi szereg domostw, pośród których jedno jak na dłoni widzi, z sadem, podwórkiem, nową żółtą stodołą, z płotkiem, za którym szarzeje chatka Gabrysia, z oborą, w której między sporem stadkiem stoi sześć owieczek z czerwonemi tasiemkami na szarych, czarnych, brunatnych runach. Sama nie wiedziała jak i kiedy pokłoniła się, a w myśli, zakręciły się jej słowa: bądźcie zdrowe,
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Bene nati.djvu/267
Ta strona została przepisana.