Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Bene nati.djvu/275

Ta strona została przepisana.

— Za tutejszego nadleśnego, Jerzego Chutkę!
Dziewczyna z czarnemi oczyma z całej siły obu rękami schwyciła się za ramę okna. Nogi uginały się pod nią, ale po głowie, jak opętany, kręcił się i hasał jeden tylko wyraz:
— Nieprawda! nieprawda! nieprawda! nieprawda!
I patrzała znowu, szeroko otwartemi, pałającemi, nieprzytomnemi oczyma. Patrzała na starego chłopa z ciemną twarzą, z wielkiemi wąsami, w grubym brunatnym surducie, po drugiej stronie panny młodej siedzącego.
— To pewno jego ociec! — myślała.
Patrzała na chłopkę, wyczesaną, przystrojoną, ale zawsze prostą chłopkę, o twarzy bardzo pomarszczonej i ciemnej.
— To pewno jego matka!
Ci młodzi chłopcy w siermiężkach, to pewno jego bracia; tamci w mundurkach z błyszczącemi guzikami, może jej bracia, bo nawet jeden — bardzo do niej podobny; a ten pan tłusty, rumiany, który dokoła stołu chodzi i wino w kieliszki nalewa, to jej ojciec.
Nagle obróciła się znowu do obok stojącej kobiety.
— Już po ślubie? — zapytała.
— A ma się rozumieć! kiedy obiad jedzą, to już widać, że po ślubie. Godzin ze cztery może, jak powrócili od...
Nie dokończyła, zaśmiała się i wszyscy pod oknem stojący śmiać się zaczęli; bo w izbie, ktoś u końca stołu grubym głosem krzyknął:
— Kwaśne wino!
Na ten okrzyk, jakby na dane hasło, wszyscy mężczyźni, nawet i niektóre kobiety, z miejsc powstawali i wołać zaczęli: kwaśne wino! kwaśne wino! kwaśne wino! Wołając tak, zaczerwienione i rozochocone twarze jedni ku drugim obracali, kieliszki wysoko podnosili, filutrernie oczyma mrugali. Dwaj panowie nawet śmieli się i gestami sąsiadów-ekonomów do głośniejszego wołania, zachęcali,