Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Bracia.djvu/011

Ta strona została uwierzytelniona.

to Sabinie Horniczowej udręczenie, jeśli nie piekielne, to przynajmniej czyścowe. Otworzyła usta, aby coś powiedzieć, ale, spojrzawszy na siostrę, zlękła się i nic nie powiedziała, a po chwili dopiero rozpoczęła próby rozbijania atmosfery ciężkiej za pomocą rozmowy — bylejakiej.
— Dziwna rzecz, jak dziś sucho w ogrodzie! Po wczorajszym deszczu niema już ani śladu.
Głos jej drżał trochę; z wyrazem przykrości niewymownej patrzała na ręce siostry, która z powolnością i delikatnością niesłychaną krajała, rozdzierała, wprost rozgrzebywała po talerzu kawałek mięsa, kiedy niekiedy niosąc do ust malutką jego okruchę. To jedzenie fenomenalnie powolne było lekcyą poglądową, udzielaną temu, kto jadł prędko, to jest Horniczowi, który jednak z niej nie korzystał, bo patrzał tylko w swój talerz.
— Czy mameczka była w alei brzozowej? tam to jeszcze zupełnie mokro! — miłym głosikiem zaszczebiotała Anielka.
— A pod oficyną to tyle jeszcze wody stoi w rowku, żeśmy z Michasiem puszczali na nią łódki korkowe! — zawołał Kazio, mieszając cienki, donośny głosik z dźwięcznym głosem siostry.
Rozalia, która przed chwilą ruchem rezygnacyi położyła sztućce na talerzu, teraz obie ręce podniosła do uszu. Nic nie powiedziała, ale przez dobrą minutę z całej siły zamykała dłońmi otwory uszu. Dzieci umilkły. Błękitne oczy Sabiny zaczęły stawać się prawie nieprzytomnemi. Hornicz przemówił do żony.
— Proszę cię, Sabinko, podaj mi sól.