że nie pojadę? Ot, widzisz, z powodu głupiego wstydu... Tyleśmy o tem zawsze mówili, że nie mogłem odrazu zebrać się na odwagę. Zresztą tydzień temu rzecz nie była jeszcze pewną i dopiero przed dwoma dniami zawarłem umowę stanowczą... A jeśliby zamiar nie miał przyjść do skutku, wolałem, abyś nie wiedział, że go miałem.
— To jest, abym przez całe życie poczytywał cię za innego, aniżeli jesteś.
— Niech to będzie dowodem, jak wysoko cenię twój szacunek...
Hornicz z silnym blaskiem oczu zapytał:
— Jaką pensyę brać będziesz?
— Pięć tysięcy rocznie.
— Ileż wart dla ciebie mój szacunek: dwa, trzy, cztery tysiące? bo w każdym razie mniej niż pięć!
Górkiewicz zarumienił się.
— Bierzesz zawsze rzeczy zbyt tragicznie. Mówiłem ci nieraz, że jest to szczególną cechą twego charakteru, czy umysłu...
— Jest to istotnie szczególną cechą mego charakteru, czy umysłu, że sprzeczność czynów z zasadami wydaje mi się farsą, z której do łez śmiać się można.
Górkiewicz chodził do pokoju krokiem wzburzonym.
— Zasady — mówił — zasady! Mam je, tak samo, jak i miałem. Ale człowiek jest człowiekiem, i żadne zasady nie mogą oprzeć się takiemu życiu, jakie tu prowadzimy. Psie życie!
— Przepraszam cię, — przerwał z żywością
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Bracia.djvu/025
Ta strona została uwierzytelniona.