swoją pierwszej rozmowie poufnej braci, po tak długiem niewidzeniu.
— Ależ, mój Boże! — zawołał gość — cóżbyśmy takiego mieli sobie do powiedzenia, czegoby świat cały słyszeć nie mógł! Nie jesteśmy przecież parą kochanków. Prawda, kochany mój trapisto?
Znowu uścisnął Zenona i obu dłońmi poklepał go po ramionach. Rozalia przecież odmówiła stanowczo wzięcia udziału w przechadzce, i bracia wyszli we dwóch do ogrodu.
Ten ogród był dziełem, uciechą i dumą Zenona. Pragnął go przedewszystkiem pokazać bratu. Były tam aleje stare, pełne wspomnień ze wspólnego ich dzieciństwa, ale zarośla malownicze, trawniki piękne, sad owocowy, bardzo rodzajny, w tej porze roku najpiękniejszemi będą dla Wiktora niespodziankami, które sprawią mu pewno przyjemność wielką; bo każdemu przecież miło być musi ujrzeć miejsce rodzinne tak starannie utrzymywane, przyozdabiane, wzbogacane. Milczał i oczyma rozpromienionemi wypatrywał na twarzy brata objawu pierwszych wzruszeń i zadziwień. O kilkadziesiąt kroków od ganku Wiktor zwrócił się ku niemu i rzekł półgłosem:
— Ta twoja szwagierka, choć nie pierwszej młodości, jest jeszcze bardzo interesującą. Musiała być kapitalnie piękną, a i teraz jeszcze, oho! dyabełki w oczach siedzą! Przytem jest bardzo przyjemna w rozmowie... Cóż ty na to?
Uśmiechnął się filuternie, patrząc bratu w oczy. Dla Zenona takie rozpoczęcie rozmowy było niespodziewanem; bąknął więc tylko:
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Bracia.djvu/051
Ta strona została uwierzytelniona.