odpowiedział Zenon — ale na inny, trochę zbytkowniejszy, nie wystarczyłaby z pewnością...
— Ale wystarczyłaby, mój Zeńku, upewniam cię, że wystarczyłaby doskonale! Czasem przyjęcie jakieś, wieczorek, albo jeszcze wojażyk mały... do wielkiego miasta, za granicę... Cóż to znaczy? Alboż to znowu tak wiele kosztuje?
— Więcej, niż mógłbym wydać, bez pokrzywdzenia ziemi i ludzi... bo mam małe długi...
— Co tam długi! Jeżeli i są, to spłacą się kiedyś, prędzej lub później spłacą się z pewnością...
— Same przez się? bez przyczynienia się mego? — zażartował Zenon.
Wiktor bez najmniejszego zakłopotania odpowiedział:
— Zapolanka je spłaci; a tymczasem mógłbyś sobie i swoim paniom więcej niż dotąd uprzyjemniać życie...
— Byłoby to grzechem przeciw praktyczności, cnocie, którą cenisz najwyżej...
— To prawda, że praktyczność cenię bardzo wysoko; ale nie jest też praktycznem prowadzić życie mnisze, bo można stetryczeć i zdziczeć...
— Wierz mi, Wiktorze, że nikt nie może stetryczeć i zdziczeć z sercem wesołem; jednak, z dwojga złego, wolę być zdziczałym tetrykiem, aniżeli puszczać z wiatrem ziemię, honor, przyszłość dzieci...
— Pchuu! jakie wielkie słowa, — zaśmiał się Wiktor — co to ma jedno do drugiego? Czyż ziemia i honor wymagają ofiar?
— Wymagają — stanowczo rzekł Zenon.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Bracia.djvu/081
Ta strona została uwierzytelniona.