— Nie rozumiem tego i jestem pewny, że te rzeczy dałyby się pogodzić, byleby postępować z niemi...
— Praktycznie i energicznie...
— A tak, i bez egzaltacyi[1] w kierunku żadnym, bez egzaltacyi i egzageracyi. Ale ty zawsze byłeś egzaltowanym...
— Już ostygłem i ostudzam się ciągle — dokończył Zenon.
Byli obaj rozdrażnieni — Zenon więcej, Wiktor mniej; ale czuć było w powietrzu starcie się powściągane dwu natur zupełnie niepodobnych. Rozalia z wielkim taktem nadała rozmowie kierunek inny, prosząc Wiktora o wytłumaczenie jej jakichś szczegółów architektonicznych[2], które, w opisach spotykane, często bywały dla niej niezrozumiałymi! Jego puściło to odrazu na prąd, z którym mógł płynąć bez końca. Pomiędzy przedmiotami, łączącemi się z jego zawodem, była także i architektura. Wzniósł był nawet na swoją rękę i z zyskiem pieniężnym znacznym parę gmachów publicznych. Tłumaczył więc, opowiadał, trochę wyrzekał na trudy, poniesione przy tych przedsięwzięciach i budowach, trochę chlubił się doskonałością dzieł dokonanych i korzyściami, które mu przyniosły. Był znowu rozpromieniony, ugrzeczniony, tryumfujący.
Zenon słuchał wszystkiego w milczeniu i nie bez zajęcia, ale przez głowę przemknęła mu myśl: