Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Bracia.djvu/090

Ta strona została uwierzytelniona.

— Bo też ją i kocham! — zawołał Wiktor — co to ma jedno do drugiego! Tam miłość, tu zabawa. Jakąż szkodę sprawić może Amelii to, że ja o dwieście mil od niej spędzę z inną kilka chwil przyjemnych?
Zenon, sam nie wiedząc, czy mu się więcej chce śmiać, czy gniewać, odpowiedział:
— Tybyś gotów był nietylko o dwieście mil, lecz i o dwa kroki od niej spędzać takie przyjemne chwile z inną. Ależ i ta inna może uwierzyć i pokochać!..
— A cóżby się jej stało złego? — zadziwił się Wiktor — kilka miłych godzin przerwałoby jej smutny stan staropanieński, pomarzyłaby trochę, a potem miałaby aż do śmierci wspomnienie o czemś świeższem od nieboszczyka narzeczonego. Wziąłeś ze strony tragicznej rzecz najpospolitszą w świecie, i jeżeli jest to grzeszek, to niesłychanie powszedni i maluteczki, poprostu schwycenie w lot przyjemnostki, która przelatywała przed nosem i której nie pochwyciłby chyba głupiec.
Zenon w sposób echowy powtórzył:
— Głupiec!
A potem dodał:
— Czyż doprawdy ci, którzy nie uprzyjemniają sobie życia kosztem wszelkim, są głupcami?
Wiktor nie odpowiedział. Szli pod ramię drogą dość szeroką, przerzynającą ogród w całej jego długości. Srebrny sierp, otoczony gwiazdami, świecił na niebie, napełniając powietrze przyćmionem światłem księżyca na nowiu. Po dość długiem milczeniu Zenon ozwał się pierwszy: