— No, to i co? — spróbowała zuchwale się postawić.
— Odpowiadaj... chuczej, chuczej, odpowiadaj! Przysięgłaś?
Teraz dwie sine żyły przerznęły mu pogodne zwykle czoło, a oczy stały się czarnemi i czemś czarnem z głębi patrzały. Ale ona, zamiast bojaźni, uczuła nagle odżycie swoich dla niego zapałów, które przedtem już w niej zwolna ostygać zaczynały. Podobał się jej, okropnie podobał się znowu w tej zupełnie innej, niż zwykle postaci. Było to dla niej coś nowego i zaciekawiającego: jakaś siła, która ją podbijała, i namiętność, która warem po żyłach jej przebiegła.
Z okrzykiem miłości, z tłoczącemi się na ustach wyrazami pieszczoty na pierś mu opadła i do ust jego ustami się przykleiła.
On, tak samo jak wtedy, gdy w ciemnym borku, przed mogilnym krzyżem, po raz pierwszy w ramiona ją pochwycił, jak pijak do brzegu czary, do niej przylgnął. Po długiej dopiero chwili zapytał:
— A o grzechu nie pomyślałaś? Aleksego nie polubiłaś? ha?
— Niech tego chama djabli wezmą! tak mnie on w głowie, jak przeszłoroczna zima! Ciebie, Pawełku, lubię! ty mój mileńki, drogieńki, złoty, srebrny, brylantowy!
Uspokoił się zupełnie; wiedział, że nie kłamała nigdy i nawet nic z tego, co myślała lub czuła, utaić nie była zdolną.
Istotnie też i tym razem nie skłamała. Do przystojnego i od innych nieco światowszego mężczyzny czepiać się zaczynała z przyzwyczajenia, z chęci triumfowania, z odrobiny pociągu, który wnet zagasł przy odnowionym zapale do Pawła. Na wieczornice przez czas jakiś wcale nawet nie chodziła i kilka razy sama zamiotła izbę i zgotowała obiad. Po wodę tylko chodzić i krów doić za nic nie chciała; Paweł też jej do zajęć tych nie znaglał i na odmowne jej odpowiedzi z pobłażliwym gestem mówił:
— Nu, nu, głupstwo! Niech sobie będzie po twojemu, byle tobie dobrze było, i byle ty sama dobra była.
Zresztą zaniósł raz do niej dość dziwną prośbę.
Było to w niedzielę po powrocie Franki z kościoła. Do kościoła, znajdującego się w pobliskiem miasteczku, jeździła ona najczęściej, jak tylko mogła, to z mężem, to z Filipem i Ulaną, to z którymkolwiek sąsiadem, na którego wóz wpraszała się z umizgami i grzecznemi słowy. Choć malutkie, było to zawsze
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cham.djvu/064
Ta strona została uwierzytelniona.