nieruchomy i z zamkniętemi powiekami leżał, wydawał się znacznie starszym, niż wtedy, gdy poruszał się i patrzał. Gibkość ruchów i przezroczysty błękit oczu nadawały mu czasem pozór prawie młodzieńczy. Teraz zmarszczki, które miał na czole, stawały się wydatniejszemi, a poważny układ warg całą twarz czynił surową.
Franka, z wlepionemi w niego oczyma, przez zaciśnięte zęby wymawiała:
— Bałwan! znów zasnął!
Przytem, jaki on teraz brzydki! Wcale inaczej wyglądał, kiedy go po raz pierwszy w czółnie na Niemnie ujrzała. Taki jej wtedy wydał się zgrabny i tak na nią ładnie patrzał. A teraz...
Znowu przez zaciśnięte zęby wymówiła:
— Stary!
Dokoła chaty wiatr hulał, świstał, grzmiał, wył i turkotał, złe błyski przelatywały po czarnych źrenicach kobiety, która, ze wzburzonemi włosami na pościeli siedząc, przypatrywała się uśpionemu obok niej mężczyźnie.
Jednak kiedy o świcie budził się i, zaledwie zaczynającą usypiać, ku sobie ją przyciągnął, jak rozpieszczona kotka poddawała się jego uściskom, pocałunkami go zjadała, miłosnemi szeptami upajała, a w kilka godzin potem, ze śmiechem i szczebiotem z pościeli zeskoczywszy, ochoczo zwijała się około rozpalonego ognia i przyrządzania strawy.
Ale zdarzyło się, i coraz częściej zdarzać się zaczynało, że, niedawno uśpionej nie budząc wcale, Paweł wychodził z chaty, aby do przerębli, w której, wczoraj sieć był zapuścił, zajrzeć, albo, gdy lód pękać już zaczął, na kry płynące popatrzeć, a z nich możność i kierunek najbliższy połowów wymiarkować. Zmysłowość podstawowym czynnikiem natury jego nie była i, choć podniosła się w nim gwałtownie, tem gwałtowniej, że późno i po raz pierwszy, ustępowała teraz pod ociężałym nieco spokojem ciała i ducha, przed skłonnością i przyzwyczajeniem do długich, milczących zamyślań się i kontemplacyj.
Kiedy po pęknięciu lodów po raz pierwszy na brzegu rzeki stanął, całą może godzinę, z brodą na dłoni opartą, nieruchomie przestał, oczyma tylko po roztaczającym się przed nim widoku wodząc. Niebo miało już wtedy ciepły błękit nadchodzącej wiosny, a na niem wzbijało się z nad boru samotne, bladawe, lecz już ciepłe słońce.
Za rzeką płachty i wzgórza roztapiającego się śniegu bie-
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cham.djvu/072
Ta strona została uwierzytelniona.