Smutnie, gorzko zamyślały się potem obie, Franka głośno wyrzekać zaczynała:
— Oj, czemu mnie całe życie tak samo nie przeszło, jak wtedy przechodziło! Czemu ja teraz taka nieszczęśliwa, że i nadziei tej mieć nie mogę, aby ono kiedykolwiek jeszcze do mnie powróciło!
A stara żebraczka, która imię nadziei oddawna już wymawiać zapomniała, z rękoma na kiju splecionemi, w ziemię patrząc, wzdychała:
— Oj, chciałabym ja przynajmniej wiedzieć, czy ten mój gołąbek mileńki po świecie jeszcze nóżkami swemi chodzi? Czy główka jego spokojna i szczęśliwa? Czy robaki pod ziemią oczek mu nie wyjedli?
Czasem, gdy tak wzdychała i zawodziła, łzy wypływały z pod jej opuchłych powiek i po kredowych, pomarszczonych policzkach, jak mętne krople ciekły.
Raz w chwili takiego rozczulenia powiedziała France, że dwoje dzieci miała: syna, który, zaledwie dorósłszy, umarł, i córkę, która żyje, ale głupowata, niezdarna, po najpodlejszych służbach chodzi i jej w niczem pomocą być nie może.
Powiedziała to bez wahania, bez zawstydzenia, ot, tak, jako rzecz zupełnie prostą, i która w tej chwili na pamięć jej przyszła. Ale wnet przypomniała sobie także, ile biedy, pracy, kłopotów z dziećmi temi miała, jak jej dla wyżywienia ich i przyodziania ręce od pracy mdlały, jak musiała i za nich i za siebie wysługiwać się ludziom, i jak za to wszystko na starość nic jej, oprócz żebractwa, nie pozostało.
Brwi siwe nasępiła, źrenice jej z za powiek opuchłych i czerwonych srogie błyski ciskały.
— Kab im dobra na tym i na tamtym świecie nie było! Kab ich paralusz naruszył! Kab im kości pokruciło!
Po chłopsku złorzeczyła dachom, pod któremi kochała, weseliła się, pracowała, cierpiała i z pod których w ostatecznym wyniku nic nie wyniosła, oprócz samotnej, żebraczej, okrutnej starości.
Frankę też porywały gorzkie urazy i gniewy. Zrywając się ze stołka, z żywemi gestami szczupłych ramion, przekleństwom i skargom żebraczki wtórzyć zaczynała.
— A jaż co zyskała u nich! Figa, rożek i pierożek zostawały mi zawsze z każdej tej miłości i z każdej tej służby. Kiedy najwięcej lubiłam, lubić przestawali. Kiedy chorowałam, do szpi-
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cham.djvu/076
Ta strona została uwierzytelniona.