Za Niemnem ozwało się i w głębokiej ciszy przeciągle, posępnie popłynęło wołanie:
— Proooom! Proooom!
Drzwi Koźlukowej chały ze stukiem otworzyły się i zamknęły, dwóch ludzi przebiegło wąskie podwórko, i dwie pary męskich stóp zatętniły na stoku góry.
Za Niemnem parę razy ozwało się jeszcze wołanie:
— Proom! Proom!
I umilkło, bo pokład z desek, do dwóch dużych łodzi przytwierdzony, szybko już mknąć zaczynał ku piaszczystemu brzegowi, na którym mętnie ciemniały zarysy parokonnej bryczki. Pod ciemnemi, niskiemi chmurami, na ciemnej wodzie, toczącej się zwolna i ciężko, prom i prowadzący go ludzie wyglądali jak widma.
Rytmicznie, cicho — bez najlżejszego plusku i szelestu, Filip i Daniłko odginali wtył wysokie swe postacie i znowu je prostowali. Rysy i odzież ich zmrok zacierał tak, że wydawali się czarnemi, z czarnym promem zrośniętemi linjami, a długie szósty od rąk ich ku wodzie rysowały suche, czarne, ukośne linje. Wtedy dopiero, kiedy prom całą szerokość rzeki przepłynął, na przeciwległym brzegu ozwały się niewyraźne, bo przestrzenią zgłuszone, rozmowy.
Wtedy też Paweł, przede drzwiami swojej chaty stojący, przeciągle i cicho przemówił:
— Jezuż mój! Jezu! Jezu!
Niewiadomo było, czy wołanie o prom słyszał, lub czy dźwięk jakikolwiek mógłby mu w tej chwili przedrzeć się do świadomości i na świat zewnętrzny wydobyć duszę, pogrążoną w jakiejś głębokiej topieli.
Tylko powolnym ruchem ręki wyżej nieco na czole czapkę podniósł, i wtedy dopiero dojrzeć było można, że patrzał na drogę, po polu wijącą się i aż pod daleki ciemny skłon chmur uciekającą.
Od rzeki na górę powoli i z przytłumionym przez wilgoć turkotem wjeżdżała parokonna bryczka; w tej samej chwili z za węgła Koźlukowej chaty wyszedł Filip. Dla pośpiechu widać naokoło płotka, rozdzielającego ogród, nie obszedł, lecz, przestąpiwszy go z łatwością, puste zagony kilku szerokiemi krokami przebył i przed Pawiem stanął.
— Dziewier! — przemówił — nie gniewaj się na nas, bądź łaskaw, ale my teraz uradnika przez rzekę przewozili i wszystko jemu powiedzieli.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cham.djvu/080
Ta strona została uwierzytelniona.