nie zrobiła. Z leżącego na pościeli zwoju grubych płacht ozwało się głośne jękliwe wołanie:
— Ma-mo! Ma-mo! — i w chlipiący płacz już przechodziło.
Franka nie poruszała się jeszcze i zdawała się nie widzieć i nie słyszeć nic. Paweł nagłym ruchem zwrócił się ku niej. Fałdy jego czoła pogłębiły się jeszcze, a zniżony głos gniewnie zabrzmiał:
— Czemuż dziecka ze szmat nie rozwiniesz? Możeby chciała, żeby zadusiło się, ha? Łajdaczka!
Jak sprężyną podjęta, wstała, długo drżącemi rękoma rozwiązywała chusty, aż wydobyło się z nich i na pościeli usiadło stworzenie drobne, chude, wpół-bose i wpół-okryte suknią jaskrawoczerwoną, lecz tak podartą, że na ramionach i piersi szeroko ukazywała żółte i drobnemi kośćmi sterczące ciało. Jasne gęste i długie włosy, jak roztargana kądziel, wznosiły się mu nad głową, a świecące pod niemi czarne, jak węgiel, oczy z chciwością wpiły się w leżący na stole bochen chleba.
— Daj... daj... daj!... — na całą izbę zadzwonił cienki, płaczem nabrzmiały głosik, i z czerwonego, podartego łachmanka dwa drobne, cienkie, prawie jak wosk żółte ramiona wyciągnęły się w kierunku stołu i chleba.
— Czegóż stoisz, jak słup? — tym samym, co wprzódy, szorstkim głosem, ozwał się Paweł. — Przynieś jego tu i nakarm. Słyszysz? nu!
Jak automat posłuszna, wzięła dziecię na ręce i ku stołowi je niosła. Kilkanaście miesięcy przynajmniej mieć musiało, skoro już mówiło i przedmioty rozpoznawać mogło, jednak było tak drobne i lekkie, że nawet ta wątła, wychudła, zmęczona kobieta jak piórko je niosła. Przy stole z nim usiadła i kawał chleba włożyła w małe ręce, które go zaraz z chciwością do ust poniosły.
Paweł postawił przed nią talerz dymiącego się krupniku.
— Jedz i dziecku daj — mówił, a sam o parę kroków pod ścianą w cieniu usiadł.
Widocznie usiłowała jeść, ale nie mogła; żywność nie przechodziła jej przez gardło, i oczy co chwila nabrzmiewały łzami. Dmuchaniem na drewnianą łyżkę krupnik studziła i dziecku potrosze do ust wlewała.
W izbie panowało milczenie, przerywane tylko głośnem wciąganiem płynu przez usta dziecięce i ciężkim oddechem Pawła. Z cienia, w którym siedział, nie można było dostrzec,
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cham.djvu/112
Ta strona została uwierzytelniona.