Marcela też spoważniała, skupiła się jakoś w sobie, od czego kwadratowa jej postać wydawała się jeszcze grubszą i cięższą.
— Ot, dobry! — zcicha i z podziwieniem przemówiła.
— Dobry! — potwierdziła Franka — już takiego dobrego pewno na całym świecie niema!
Nagle zamyśliła się, oczy jej znieruchomiały; westchnęła.
— Choć, wiesz co, Marcelko? — dodała — że jednakowoż nie taki już dobry, jak był...
— Nie może być? — wykrzyknęła żebraczka.
— Aha! Dawniej, bywało, co chciałam, robiłam; dopóki chciałam, spałam; kiedy cokolwiek w chacie zrobię, to dobrze, a kiedy nie zrobię, to tak samo żadnej wymówki od niego nie posłyszę. Jeszcze i cukierki przywoził, i na ręce jak małe dziecko brał. Pod koniec, kiedy już jego znielubilam, kłóciłam się, krzyczałam... a on nic! Milczy jak ściana, albo obejmie i prosić zacznie: cichoż już, dzieciątko! cicho! uspokój się! Teraz, gdzie! Raniusieńko, jak ten tyran, nad pościelą staje i wstawać każe. Co wyproszę codzień, co wysprzeczam się, nic! ja swoje, a on swoje: wstawaj i wstawaj! Czasem za ręce weźmie i z pościeli ściągnie, a potem znów klękać każe i pacierze za nim głośno odmawiać... i z książki modlitwy czyta... a jakie to czytanie? Oj, Boże Święty, zwyczajnie chamskie! Nim jedną modlitwę przeczyta, mnie od klęczenia w głowie kręcić się zaczyna. Po pacierzach znów do roboty gna, a to ogień rozpal, a to krowę wydój... a to ogród kop, albo chleb piecz!... Nawet kiedy z chaty wychodzi, jeszcze przykazuje: patrzaj, Franka, żebyś zrobiła, co ja powiedział! — Jak powróci i zobaczy, że nie zrobione, kazanie zaczyna mówić, albo i wykrzyczy. Już wszystko i robię, choć przed samą sobą wstydzę się, że do takich prostych robót zaprzągnięta, choć czasem ze słabości, ot, zdaje się, że zaraz i upadnę. Ale wolę już to, jak te jego kazania o Panu Bogu, o czarcie, o wiecznem potępieniu i o różnych takich głupstwach. Przytem, niewolnica już ja teraz, z ciałem i duszą jemu zaprzedana. Zdrowie straciłam, dziecko na karku mam, i niema już dla mnie innej ucieczki i innego ratunku, jak w tej chacie i z tym człowiekiem żyć. Na taką już dolę ja skazana... w taką czarną godzinę na ten świat narodzona.
Gdy tak wyrzekała, coraz głębszy smutek napełniał i wprzódy już smutne jej oczy, aż nagłym strumieniem łzy z nich pociekły i nagle też ciec przestały.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cham.djvu/137
Ta strona została uwierzytelniona.