jak przedtem w sprawie z lokajem, Karolem, tak teraz w zajściu z Daniłkiem niewinną się nie czuła, Pawła i Koźluków lękała się, jak ognia, a w oddalonej chacie na kącie teraz przesiadując, wolała wcale nie nawijać się im na oczy. Ciekawą jednak była, bardzo ciekawą, dowiedzieć się, co po dzisiejszej hawanturze, o której od ludzi słyszała, dzieje się z Pawłem i Franką; więc za stodołami ku ich chacie szła, w nadziei, że pokryjomu coś może zobaczy, posłyszy, Frankę samą gdzie spotka i u niej rozpyta się. Spotkała i kroku przyśpieszyła.
Franka ku niej nie szła, ale biegła; blisko niej znalazłszy się, ramiona wyciągnęła, na szyję żebraczki je zarzuciła i, całem swem wyschłem, giętkiem ciałem do niej przylgnąwszy, gwałtownym płaczem wybuchnęła.
Zdawało się, że radość, której doznała, przyjazną sobie istotę ujrzawszy, serce jej, stwardniałe i ciężkie jak kamień, zmiękczyła nagle i w łzy roztopiła.
Marcela przyciszonym głosem zawodziła:
— Bije! a co? bije i bije? Taki zdaje się dobry był, a teraz zrobił się taki zły! biedna ty, rybeńko moja, biedna! Nie do tego ty stworzona, nie do tego urodzona... Królować tobie i panować na tym świecie, a nie poniewierkę taką znosić... oj, Boże mój, Boże! a ja przyjść do ciebie lękałam się... jeszczeby mnie wybił... Moja ty złocieńka, może ty mnie wieczorkiem ze dwa kawałeczki cukru przyniesiesz... ja tu na ciebie czekać będę... okropnie cościś brzuch rozbolał, stanouniku sobie nagotowałam, ale nadto gorzki, osłodzić trzeba...
Franka nagle płakać przestała.
— Już on mnie nigdy bić nie będzie — zaszeptała.
— Czemu? — zapytała żebraczka.
— Już ja jemu tak zrobiła... że nie będzie...
— Mojaż ty mileńka, a cóż ty jemu takiego zrobiła?...
Zcicha, grubo, porywczo Franka rzuciła wyraz:
— Otrułam!
— W imię Ojca i Syna!... czy ty zwarjowała, Franka, żeby takie rzeczy gadać? — krzyknęła Marcela.
— Może i zwarjowałam, ale już on żyć na tym świecie nie będzie...
Stojącą przed nią kupę łachmanów porwało drżenie.
— Jezu najsłodszy!... Franka, nie łżesz?
Uderzyła się pięścią w pierś.
— Jak Boga kocham! — odpowiedziała.
— Ratujcie ludzie! Jezus, Marja, Józefie Święty!... Ojcze
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cham.djvu/166
Ta strona została uwierzytelniona.