Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cham.djvu/169

Ta strona została uwierzytelniona.

lampką, wynurzała się, jak sino blada, kurczami bólu ściągnięta maska, do zwykłych zarysów swych powracała.
— Lżej tobie? — pochylając się nad nim, zapytała Awdocia.
— Lżej — słabym głosem odpowiedział.
Wtedy Ulana znowu sobie o dzieciach przypomniała.
— Pilip! — śpiesznie zwróciła się do męża — idź zobaczyć, czy dzieci w chacie... ogień zgaś, bo jeszcze sobie co złego zrobią... może Łukasz płacze, to przynieś go tutaj.
Filip wstał i z chaty wyszedł; wieczór był już zupełny; chłodnawy, pogodny, gwieździsty.
W zmroku, przez światło gwiazd rozświeconym, Filip, ku wrotom idący, zobaczył stojącą za niemi grubą kwadratową postać ludzką, a do uszu jego doszło półgłośne ochrypłe mruczenie:
— Jezu Nazareński! zmiłuj sia nad nami! Jezu przedziwny, zmiłuj sia nad nami! Jezu, ucieczko nasza, zmiłuj sia nad nami!
Nie było to zwyczajne modlitewne mruczenie żebraczki; odzywały się w niem: przestrach, groza, gwałtowne wołanie do Boga o ratunek. Filip jednak nie zwrócił na nie uwagi, tem bardziej, że, przy zbliżaniu się jego, ciężka, mrucząca postać odstąpiła i w inną stronę poszła. Zaledwie jednak Filip, ku podwórku swemu zmierzając, zwrócił się ku niej plecami, wróciła także i kilka śpiesznych kroków za nim uczyniła. W ten sposób chodziła ona od trzech już blisko godzin, idąc, wracając, na jednem miejscu drepcząc, przysiadając na ziemi, gdy stare nogi posłuszeństwa jej odmawiały, i znowu podnosząc się, aby iść, wracać, dreptać...
Modliła się żarliwie, walczyła. I powiedzieć lękała się o tem, co wiedziała, i zamilczenie zgrozą ją przejmowało. W pierwszym wypadku lękała się podejrzeń, na nią także spaść mogących, kłopotów, sądów; w drugim przerażał ją straszny sąd Boży. Litość przytem czuła nad tym człowiekiem, którego jęki aż po podwórku rozlegały się czasem i uszu jej dochodziły, i ohyda ją zdejmowała dla tej kobiety, która chyba duszy ludzkiej w sobie nie miała, gdy to robiła...
— Pilip! — odezwała się nakoniec — a! Pilip!
Filipowi wydało się, że tuż za jego plecami piła jakaś imię jego wyzgrzytała. Już do chaty swojej miał wchodzić, obejrzał się.
— Czego? — zapytał.