przejrzaną marzenia, snują się po świecie wśród olśniewających blasków zachodu, którym towarzyszą coraz liczniej rozlegające się glosy. Trzody, napędzane ku domowi, porykują; pastuszki coraz częściej wołają:
— Ho, ha! Hej, hej!
Psy kędyś szczekać zaczęły, słychać dudnienie kół i poskrzypy osi; zaś w głębi widnokręgu, na całe pole, od krańca jego do krańca, przerzynając światła, blaski i dymy, rozlegają się trzy nuty, trzy biedne nuty wciąż te same, powtarzając się nieskończenie, z tęsknotą bez końca:
Du — du — du,
Na co krówki?...
Du — du — du,
Mleczko doić.
Du — du — du,
Na co mleczko?
Du — du — du,
Pastuszki poić!...
∗
∗ ∗ |
Stanęliśmy w bramie dworu. Dom wiejski nizki, długi, z dachem gontowym, z szeregiem okien, w których gdzieniegdzie żarzą się purpurowe ogniska świateł, z czterema słupami ganku, gorejącymi w złocie. Stare lipy ogrodu goreją także w ciemnej zieleni gałęźmi pożółkłemi, a pośrodku dziedzińca, u stóp wiązu poplamio-