Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Chwile.djvu/022

Ta strona została uwierzytelniona.

Niedorośli chłopcy, w szkolnych ubraniach stoją z palcami wskazującymi wyciągniętymi daleko, daleko, aż drżą ze wzruszenia, oczy ich płoną oburzeniem. Oto gdzie się oni wszyscy podzieli! Oto, co ich z domu, z dziedzińca, z ogrodu tak do szczętu wymiotło! Ognisko zapalają nad Niemnem, który płynie tuż za domem, u stóp wysokiego brzegu... Ognisko zapalają, nie oznajmiwszy nam o tem, bez nas! Krzywda! Krzywda! Skrzywdzono nas szkaradnie! Ale to nic! Sami sobie sprawiedliwość wymierzymy! Pójdziemy tam! W czas jeszcze przyjdziemy, bo takie rzeczy nie trwają krótko. Chodźmy, chodźmy prędko!
Aha, chodźmy! Kiedy oni już pobiegli! I nietylko pobiegli, lecz polecieli całym pędem, jakim lecieć mogą nogi czternastoletnich wyrostków. Już dom minęli, już za domem słychać głosy ich wołające na chłopca kredensowego: „Antek! leć z nami!“ Już zniknęli...
A ten, kto powoli zstępuje z góry drogą krętą wśród wiklinowych płotów ku rzece wiodącą, zauważyć może, że oświetlenie i zabarwienie światła uległo zmianie nowej.
Z drugiego obłoku, który niewiedzieć skąd powstał nad zachodzącem słońcem i przez czas jakiś okrywał skłon nieba łańcuchem wybuchających wulkanów, pozostała już tylko wielka zorza wieczorna, od której odłączały się i jak