czkami w rękach są śmieszni, więcej niż śmieszni, bo oburzający. Wtedy, gdy wszyscy dla wspólnej zabawy pracują, brzemiona noszą, a temu biednemu Marcinowi aż pot z czoła lać się zaczyna, oni całą godzinę po lasku sobie spacerowali i z gałązeczkami w rękach wracają powolutku, spokojnie! Takie postępowanie ani ludzkiem, ani obywatelskiem nie jest! to prosty egoizm, arystokratyzm... brak wszelkiego poczucia solidarności z resztą ludzkiego rodu...
— Jakież mnóstwo materyału palnego państwo przynieśli! — żartobliwie do nadchodzącej pary mówi starsza pani, która z chorowitym krewnym, na pledzie po trawie rozpostartym siedząc, o polityce rozmawia.
Wolałaby brać udział w rozniecaniu ognia, lecz gość z obwiązaną twarzą czynić tego nie może, więc poświęca się i o ulubionym przez siebie przedmiocie rozmawia.
— Bo — ciągnie przerwane zdanie — te stosunki Czechów z Niemcami w Austryi...
— A czy państwo tu byli za Badenim, czy przeciw Badeniemu? — zapytuje gość, końcami palców dotykając trawy, w celu dowiedzenia się, czy niema już na niej rosy.
Ale sąd opinii prowincyonalnej o wielkim ministrze wygłoszonym nie został, bo zanim go zapytana kobieta wymówić zdołała, w powietrzu zabrzmiał chóralny, tryumfalny okrzyk:
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Chwile.djvu/028
Ta strona została uwierzytelniona.