Bronek dumał.
— Jak cień za nią łazi, cynik niepohamowany, a ona rada, że oprócz mnie ma komu jeszcze kontramarkę zawracać. Oj, kobiety, kobiety, powiedział Mickiewicz i — prawdę powiedział! Cóż, facet majątek ma, choć dziś do ołtarza, a ja... z przyszłością w kieszeni...
Panna Janina jak smukła kolumienka jaśniała w głębi łąki, het, aż pod olszynką, a przy niej, jak cień, w eleganckim tużurku, posuwał się pan Władysław.
Bronek był blady...
Wtem, z za dwóch mostów, z których jeden złotem po wodzie tańczył, a drugi olbrzymim wężem nad wodą się kłębił, ozwały się z boru hukania donośne, przeciągłe, coraz bliższe. Ktoś tam po ciemnym borze chodził, na towarzyszy wołał, ku skrajowi lasu śpieszył, może przebłyskami ognia i dymem zalatującym wabiony. Pan Witold, który już tańczyć przestał, złożył w trąbkę obie ręce, do ust je przyłożył i odpowiadać począł:
— Ho, ho! hej, hej!
A panna Jadzia, u samego brzegu rzeki stojąc, zawołała jak mogła najgłośniej:
— Kto tam?
I wnet w borze echo trzy razy: raz głośno, drugi raz ciszej, a potem jakby z wielkiej, wielkiej dali, odpowiedziało:
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Chwile.djvu/033
Ta strona została uwierzytelniona.