ciło na siebie kilka wychodzących z boru postaci ludzkich.
Były to dziewczęta wiejskie z koszykami w rękach, które wyłaniały się z ciemnego boru i stawały jak wryte, widokiem palącego się nad wodą ognia zachwycone.
— Oj, oj! jaki ogień! Boże mój, Boże, jaki piękny ogień!
Nad głowami ich dym, kłębami do boru idący, mgłą lekką postacie ich osłaniał, tak, że wyraźnie widać było tylko bose ich stopy nad samą wodą w żółty piasek wryte, jak bronzowe podstawy posągów.
— Grzyby są? — donośnie zawołał ku nim pan Witold.
— Oj, oj! Żeby nie było! — odkrzyknęło z przeciwnego brzegu parę piskliwych głosów.
I zawiązała się pomiędzy dwoma brzegami żwawa rozmowa.
— A rydze są?
— Oj, oj!
— Dobry wieczór, Elżbietko!
— Dobry wieczór, panienko!
— Dużo nazbierałyście rydzów?
— Całe koszyki!
— A kto najwięcej uzbierał?
— Pietruśka!
— Przynieście do dworu!
— Przyniesiem!
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Chwile.djvu/035
Ta strona została uwierzytelniona.