Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Chwile.djvu/042

Ta strona została uwierzytelniona.

Głośno i ciężko westchnął idący po mokrej trawie pan Teofil, lecz nie rzekł nic, a panna Janina śpiewała dalej:

«Jutro dzień święta, niwa nie zżęta
Niechaj przez jutro spoczywa;
Niech wiatr swawolny, niech konik polny,
Niechaj skowronek tam śpiewa...»

Teraz Bronek wzdychał głęboko, lecz bardzo cicho.
— Skowronek! słoneczko! Gdyby była skowronkiem, dla kogoby śpiewała, gdyby była słoneczkiem, dla kogoby świeciła? Dla kogo?
Wtem wyciągnął szyję i oczyma ogromnie zaniepokojonemi wpatrzył się w zmrok. Pas łąki prowadził wprost ku jarowi, a jar był już tak blizko, że z dna jego uszu idących dolatywał klekocący szmer strumienia. Za jarem, nad samem jego urwiskiem, chaty wiejskie rozwijały się na tle zmroku, jak łańcuch czarnych pagórków. Bronek, z wyciągniętą szyją, szeroko otwierał oczy. Coś tam, nad jednym z pagórków błysnęło, potem schowało się, lecz szczyt pagórka okrył się jak mgłą dymem, prześwieconym przez blask czerwony.
— Co to za dym? — zawołał starszy pan głosem, na którego dnie zadrżała trwoga.
— Pali się! wieś pali się! — wrzasnął Bronek, z całej siły puścił się naprzód i nim kto-