oczach; ale panna Janina, jako zupełnie już dorosła, zachowywała panowanie nad sobą i wyprostowana, trochę nawet zesztywniała, z za szklistej powłoki, którą zapewne dym z pod powiek jej dobywał, patrzała w obraz pożogi z wytężeniem niespokojnem, tak dręczącem, że bladość wielka powlekła jej kameowe rysy. Tuż przy niej stał pan Władysław; wszyscy mężczyźni rozbiegli się w strony różne, nawet Staś i Tadzio wybłagali pozwolenie biedz przynajmniej do dworu, aby tam komukolwiek na cokolwiek się przydać, i można było ręczyć, że pomimo zakazów już powłazili na wozy z sikawką i parobkami i jeden tylko z pomiędzy płci silnej elegancki cień panny Janiny z płcią słabą pozostał. Uczynił był zrazu parę wahających się ruchów w stronę wsi i w stronę dworu, lecz pozostał, z miłym uśmiechem mówiąc:
— Trzeba przecież, aby ktoś opiekował się paniami.
Właściwie po tej stronie jaru ogień i wszelkie żywioły niszczące były nieobecnymi, więc potrzeba opiekowania się nie bardzo widoczną była, jednak nikt nic nie odpowiedział i tylko panna Janina, jakby czemś niewidzialnem popchnięta, odeszła i o kilka kroków dalej od pana Władysława stanęła. On zaś natychmiast o tę samą ilość kroków postąpił i znowu tuż za nią
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Chwile.djvu/051
Ta strona została uwierzytelniona.