obróciła i wnet, z wyrazem zdziwienia najgłębszego, zawołała:
— Ach, to pan! A mnie się zdawało, że to pan Teofil mówi! Byłam nawet pewna... głos pana wydał mi się zupełnie podobnym do głosu pana Teofila!
— E! pan Teofil już oddawna musi być zakopany w kołdrach! — zgryźliwie zauważyła panna Jadzia.
A panna Janina, powoli wznosząc ramiona, z doskonałą obojętnością wyrzekła:
— To wszystko jedno!
Pan Władysław uczuł, że grunt usuwa mu się z pod stóp. I przedtem miał go obok panny Janiny trochę tylko, bardzo jeszcze niewiele, teraz zaś uczuł, że usuwa mu się z pod stóp zupełnie. Jakto: on i pan Teofil to »wszystko jedno!« ten pan Teofil, którego niedawniej jak przed godziną nazwała egoistą i nudziarzem!
Nagle ktoś tam za jarem także grunt pod nogami stracić musiał, bo na jednym punkcie pożaru rozległ się krzyk przeraźliwy, taki krzyk, jaki przez gardła ludzkie zwykło wydawać — nieszczęście! Rozległ się, utonął w skupiającym się na jedno miejsce zgiełku, z którego dobywały się różne okrzyki.
Ktoś przeraźliwie zapytywał:
— Czy żyje? czy żyje?
Ktoś inny wołał:
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Chwile.djvu/055
Ta strona została uwierzytelniona.