Aż ciszej, bardzo cicho, mówić zaczęła:
— Bronku! Bronku!
I od twarzy jej, nizko schylonej, na biedną, oparzoną, zemdloną twarz chłopca padały bujne, perliste łzy. Może tą rosą z omdlenia zbudzony, otworzył oczy, spojrzeniem spotkał się z twarzą dziewczyny, nizko nad nim wiszącą, łzami zalaną i — uśmiechnął się. Poruszył też ustami i wyszeptał:
— Żeby pani była słoneczkiem... to dla kogo?... dla kogo?...
I znowu zemdlał.
A ona wyprostowała się, rękoma twarz zakryła i z całej siły, całą duszę swą rzucając wysoko nad ziemię, nad płomienie ziemskie, nad gwiazdy niebieskie, pod stopy Boże, w myśli przysięgała:
— Jeżeli zbawisz go, jeżeli żyć będzie, o Ojcze, któryś jest w niebie, ja dla nikogo na świecie, dla nikogo, tylko dla niego...
Dym zasłoną przezroczystą, pozłoconą, otoczył i zasłonił leżącego na noszach chłopca i modlącą się nad nim, z rękoma u twarzy, dziewczynę...