trąci, pajęczyna jest zerwana i skazańcem jest ten, kto na niej zawiesił swe serce. Jeżeli spadając, nie tłucze się na szczątki, to tylko wówczas, gdy jest ze szkła zahartowanego w ogniu jakiejś nadziei nieśmiertelnej.
On, wzrokiem zawieszony na jej pięknych ustach, rzekł z cicha:
— Więc i tak piękne dusze życie zaprawia ironią!
— Ironię zwycięża we mnie zawsze jakaś nadzieja nieśmiertelna. Już myślałam, że umarła, lecz był to tylko letarg, z którego ją pan obudził.
— Po takim cudzie żadnego już nie pragnę. Być przyjacielem pani...
Zatapiając wzrok, coraz więcej rozpłomieniony, w jej oczach, coraz promienniejszych, dokończył:
— Duszą w duszę pani patrzeć...
Niewiedzieć dlaczego uczuła potrzebę spuszczenia powiek i zgaszenia żartobliwością tego płomyka, który — palący i niespodziewany wpadł w nią — z jego oczu.
— Więc zawieramy pacta conventa! — zażartowała.
— Przyjaźni, która samozwańczynią nie będzie i przywiązania, z którego nigdy serce nam nie spadnie — jak z zerwanej pajęczyny.
Ruchem zupełnie jednoczesnym podali sobie
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Chwile.djvu/070
Ta strona została uwierzytelniona.