wiedzieć: odejdźcie, bo ja czemuś służę i jestem potrzebną! Przeszłość ojca mego, to słup świetlany, za którym pragnę iść, ale — drogi nie widzę. On wskazać mi jej nie może, biedny gołąb siwy, który nowych dróg świata już nie dostrzega. Pan je znać musi lepiej, niż wszyscy. Pan wie o wszystkich drogach dobrych, wiodących ze świetlanymi słupami. Jedną z nich pan mi wskaże, nieprawdaż? Ja wiem, że tak od razu nie można. Ale w głębi przyjaźni prawdziwej, serdecznej, płyną strumienie takiej sympatyi, na których przypływają wszystkie możności. Pan będzie mi przyjacielem i zarazem mistrzem — prawda? Razem będziemy na zegarze świata szukać tej niewidzialnej, tej upragnionej, tej przez nas tylko marzonej godziny — nieprawdaż? Będziemy razem budować tę drabinę, która do gwiazd... nieprawdaż?
Nad siły wzruszona, nie mogła mówić dłużej. Twarz miała w płomieniu, oczy w blaskach, ręce splecione u piersi, jak do modlitwy.
On wpatrzony w nią, z piersią szybko oddychającą, zbliżył się, wziął w dłonie te splecione ręce i rzekł:
— Prawda! Na dnie mojej przyjaźni dla pani płynie strumień takiej sympatyi, że gdy na panią patrzę, świat i wszystko, co na nim, ginie mi z oczu i pamięci.
Gradem pocałunków okrył ręce, które drżały
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Chwile.djvu/080
Ta strona została uwierzytelniona.