sławą i wielką — jak powiadano — przyszłością.
— Czy podobna? Pani tutaj? Odkąd? Na jak długo? Więc raik ziemski w wianku dębowym, którego byłem niedawno gościem tak szczęśliwym, zdobył się na odwagę rozstania się z panią?
— O, na krótko! tylko na tydzień!
— Przez cały tydzień módz każdego wieczora mówić pani: do jutra! To szczęście, o którem marzyć nie śmiałem!
Mówił nieprawdę. Odkąd powrócił z podróży, której trafy zawiodły go do »raiku w wianku dębowym«, często, daleko częściej, niżby chciał tego, marzył: »może przyjedzie!« Gdy dni już sporo upłynęło, z żalem, większym niż zrazu mógł się spodziewać, zapytywał: »Czyżby nie przyjechała?« Potem z trochą zarozumiałości męskiej mówił sobie: »pewno przyjedzie!« na myśl tę czując radość wielką i za tę radość surowo siebie karcąc. Marzenia i nadzieje, z nią związek mające, gasić usiłował jak świece niepotrzebnie palące się tam, gdzie już jasno płonęła lampa. Nadaremnie, bo wnet podmuch gorący, z jakichś głębin nieznanych przylatując, zapalał je na nowo, a blask lampy stawał się coraz słabszym...
Zaczęła mówić prędko, z rumieńcami, które opływały twarz przedziwnie świeżą, to znikały,
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Chwile.djvu/088
Ta strona została uwierzytelniona.