Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Chwile.djvu/089

Ta strona została uwierzytelniona.

zdając się wtórzyć przyśpieszonym uderzeniom serca.
— Tak to się zdaje, że tydzień, to długo. Przemknie jak minuta! Mam mnóstwo sprawunków do załatwienia, poleceń do spełnienia. Muszę wszystko zobaczyć: wystawy obrazów, panoramy, teatr... Do księgarni po książki i nuty... Do rozmaitych sklepów po tysiąc kapeluszy, materyi, rękawiczek, wstążek... Do Łazienek, do ogrodu Botanicznego, do redakcyi trzech gazet: tatusiowi i dwom sąsiadom po jednej...
— Wielki Boże! A gdzież wśród tego wszystkiego trochę, choć trochę czasu dla mnie?
— Ach, prawda! Nie pomyślałam o tem!
Mówiła nieprawdę. Myśl, że go zobaczy, tęsknota do niego, tak w niej tkwiły, że przed wyjazdem z domu, w wagonie i odkąd tu przybyła, prawie o niczem innem, jak o prędkiem zobaczeniu go nie myślała. Ale mówiąc nieprawdę, zaśmiała się tak głośno i serdecznie, że aż paru przechodniów obejrzało się i uśmiechnęło, bo im się zdało, że usłyszeli skowronka, który z pola tu przyleciał.
— Tyle było kłopotów przed wyjazdem! Tatuś zgadzał się, abym na tydzień pojechała do cioci, ale mama się nie zgadzała, a kiedy nareszcie mama zgodziła się, tatuś zgadzać się przestał. Bronia płakała, że bezemnie rozchorują się jej lalki. Staś wyrzekał, że przerwą się