— Jak żyję nie widziałem tak pięknego kwietnia, jak w tym roku... w Liliowej. Czy w ogrodzie państwa, ta wielka, stara grusza stoi jeszcze w powłóczystej sukni ślubnej?
— Ach, pan ją pamięta? A pamięta pan te jabłonki, które w blado—różowem kwieciu wyglądały jak druchny?
— I te jabłonki pamiętam. Ale pewnie teraz nie są już blado-różowe. Jaka szkoda, że kwiaty wiosenne muszą osypywać się z drzew!
— To nic; zastępują je inne, których mnóstwo jest teraz w ogrodzie, na polu, na łąkach!...
— Pani nie żałuje tych kwiatów, na które patrzyliśmy razem?
— Chciałabym razem z panem patrzeć na te, które po tamtych rozkwitły.
Spojrzał na nią tak, jakby rzekła słowo, które wdzięcznością ugina kolana, ale ona nie widziała tego, powieki miała spuszczone i na drobnych ustach uśmiech zadumany.
— Niestety! — rzekł — drzwi rajów nie otwierają się codziennie!
— O, drzwi Liliowej stoją zawsze otworem dla przyjaciół!
— Którzy są tak biedni, że jednak wstępować w nie nie mogą.
— Dlaczego?
— Dziwne pytanie! Alboż Bóg dał mi to szczęście, abym wyrósł z gruntu Liliowej?
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Chwile.djvu/092
Ta strona została uwierzytelniona.