uczucia, jakby przechadzała się pośród grobowców i pomników, a on jej tłómaczyć zaczął, że istotnie są to grobowce pokoleń przeminionych, pomniki przebrzmiałych słów i haseł, kamienne ślady życia, które spłynęło w ocean przeszłości. Kto i jak żył za temi oknami, których kształty zdumiewały oko? Jakie postacie wchodziły w te przedsionki wązkie, długie, pełne zmroków za strzegącemi wnętrz ich żelastwami, pełnemi wzorów i godeł? Czyje powozy budziły głuche turkoty pod łukami tych bram ciasnych, a wyniosłych? Jakie imiona rozbrzmiewały chwałą lub hańbą w tych ścianach pełnych teraz skaz i pęknięć, pod śniedzią starości, których żadna farba pokryć nie może? O wszystkiem tem opowiadał jej z rozkoszą znawcy, który do krain znanych i kochanych wprowadza umysł ciekawy i uczuciowość przedziwnie świeżą, wrażliwą.
Z trochą zawstydzenia rzekła:
— Zdawało mi się, że znam historyę... jednak nic prawie nie wiedziałam o przeszłości tego miejsca!
— Niech to pani nie martwi! Trzeba więcej czasu, niż pani mieć mogła, aby poznać nieskończone małości, z których składa się nieskończona wielkość, albo ogarniając okiem krajobrazy, dostrzegać źdźbła trawy, z pośród których wyrastają drzewa.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Chwile.djvu/098
Ta strona została uwierzytelniona.