życia! Dopóki trwa, niech będzie dla nas sam jeden, bez wczoraj i jutra, bez ludzi i — nas samych, takich, jakimi jesteśmy na codzień! Zapomnijmy o przyjaciółkach, o malarkach, o wspólnem z niemi zwiedzaniu miasta. Nie myślmy o niczem, tylko o tem, że jest nam dziś tak przedziwnie dobrze — nieprawdaż? Nie oglądajmy się pamięcią na nic, tylko patrzmy sobie nawzajem w dusze i bierzmy z nich do pamięci to, co będzie nam klejnotem i skarbem wtedy — kiedy meteor dotknie ziemi i zgaśnie!
Skąd powstał mu na twarzy i w głosie ten gwałt namiętności i bólu, z którym mówił i na nią patrzał? Nie rozumiała; lecz upojona i porwana, zcicha odpowiadać zaczęła:
— Ależ dobrze! dobrze! Mnie w tej chwili do nikogo w świecie nie pilno i nigdzie w świecie być nie chcę, tylko tu, w tym ogrodzie, gdzie tak mało ludzi, i nikt, oprócz tych kwiatów jaśminowych, na nas nie patrzy. Ale one zato, czy widzi pan, jak patrzą na nas wszystkimi naraz niezliczonymi tysiącami swoich śnieżnych, dużych oczu? Zdaje mi się, że to taki dziwny sen, w którym świat cały stoi w złocie słońca, a ze złota słonecznego patrzą na mnie tysiące oczu takich śnieżnie białych, dużych...
On, z oczyma utopionemi w jej twarzy, zcicha powtórzył:
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Chwile.djvu/102
Ta strona została uwierzytelniona.