Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Chwile.djvu/113

Ta strona została uwierzytelniona.

Dni majowe długie. Od spóźnionego obiadu jeszcze godzina czasu do zachodu słońca.



Na godzinę przed zachodem słońca wyskoczyła z dorożki, wbiegła na schody dużego domu, zadzwoniła do drzwi, i gdy się otworzyły, weszła do ładnej bawialni artystki. Tu zawahała się, czy iść dalej... Może przeszkodzi... Lecz kroki jej sprawiły trochę szelestu. Za otwartemi drzwiami przyległego pokoju ozwał się głos kobiecy, w którego brzmieniu piersiowem i głębokiem czuć było uśmiech.
— Czy to pan, panie Bohdanie?
Jego imię? Czy on tu przyjść ma? Ależ to dzieciństwo! Imię to, choć rzadkie, nie on jeden przecież nosić może! Jednak, coś nogi jej do ziemi przykuło...
Z przyległego pokoju po raz drugi rozległo się pytanie, z wyraźniej tylko rozlaną w głosie słodyczą:
— Czy to pan, panie Bohdanie? Niech pan wejdzie!
Trzeba wejść. Stanęła w drzwiach otwartych...
— Ach, to ty, Cecylko!
Z pośród sztalug z płótnami, palet z roztartemi farbami, szkiców malarskich na ścianach, kawałków rzeźb wszędzie, a tu i owdzie sprzę-